Rano wstała
wyspana, z racji, że nie miała zajęć. Do pracy miała na dziesiątą, więc ze
stoickim spokojem robiła wszystkie czynności. Lubiła takie dni, bo mogła
zarobić więcej w pracy, a nie musiała przez to zawalać nauki na studiach. Kiedy ubrała się i umyła, zrobiła sobie
śniadanie, które w swoim wolnym tempie zjadła. Wyszła z domu, pakując wcześniej
kilka rzeczy do torebki. W kilkanaście minut doszła do baru, witając się
wcześniej z szefem, który lubił się do niej zwracać señorita.
Był niezbyt wysoki, krępy ale bardzo
miły i nastawiony do wszystkich przyjaźnie. Pozwalał Livii na wiele rzeczy,
gdzie żaden pracodawca by się nie zgodził. Rozumiał jej sytuację, w której się
znalazła i był dumny z tego, że może jej w jakiś sposób pomóc. Był osobą bardzo
wyrozumiałą, lecz często zapominał o ważnych rzeczach.
Wzięła się
za sprzątanie stolików, a potem za zmywanie kufli od piwa. Nie można
powiedzieć, że pracowała z przymusu.
Bardzo lubiła swoją pierwszą pracę i przychodziła do niej chętnie. Nagle rozdzwoniła się jej komórka. Gdyby nie
szef, do którego się tak zwracała, nawet nie usłyszałaby.
Podbiegła do
torebki odebrała.
- Cześć
córeczko – uśmiechnęła się, gdy usłyszała głos swojej matki.
- Cześć
mamo, jak się czujesz? – spytała, opierając się o lodówkę.
- Lekarze
mówią, że jest lepiej, ale wiem, że mnie okłamują. Tęsknie, wiesz?
- Ja też
mamo, ale ostatnio nie mam czasu by do ciebie wpaść. Obiecuję, że w najbliższym czasie to zrobię.
- Muszę
kończyć, bo dzwonię z telefonu takiej sympatycznej pielęgniarki. Musisz ją
poznać. Do zobaczenia, kochanie – i potem się tylko rozległ dźwięk przerwanego
połączenia.
Wróciła do
pracy, tym samym gawędząc sobie z szefem, który po raz kolejny opowiadał
śmieszne historyjki, które doprowadzały Livię do płaczu.
Nie mogłam powiedzieć o nim złego słowa. Był
najlepszym szefem jakiego można byłoby sobie wyobrazić.
XXX
Siedział już
w samolocie, wciąż patrząc przez okno i myśląc o kelnerce, która bardzo mu się
spodobała. Już któryś raz tego dnia złapał się na tym, że o niej myśli. Miał
nadzieję, że jej szef przekaże Livii wiadomość i powód dla którego nie mógł się
z nią spotkać. Założył duże słuchawki na uczy i włączył playlistę ze swojego I-poda. Wsłuchiwał się w muzykę,
kiedy poczuł trzęsienie swojego siedzenia. Momentalnie otworzył oczy, ze
strachu, że coś się dzieje z samolotem, ale zapomniał na chwilę, że siedzi tuż
przed Gerardem Pique, który w trakcie każdego wyjazdu dostaje atak tak zwanej
głupawki i robi każdemu żarty, a nawet
kradnie telefony i zmienia tapety.
- Ej ty,
zakochańcu – krzyknął Gerard, co spotkało się z gniewanym wzrokiem Pedra –
Grasz ze mną w kółko i krzyżyk?
Pedro
wypuścił głośno powietrze, myśląc gorzej
niż z dzieckiem. Przytaknął, bo i tak wiedział, że barcelońska trójka i tak mu nie da spokoju. Dosiadł się do niego i zaczęli.
- I jak,
umówiłeś się z tą kelnereczką? – spytał, ale znów został spiorunowany przez Rodrigueza
– Okej, okej, zapomniałem, że mam tak o niej nie mówić!
- Ma na imię
Livia. Zapamiętaj to wreszcie. I umówiłem się z nią na dzisiaj…
- Na
dzisiaj?! Jakim cudem! Przecież mamy mecz! – oburzył się Gerard.
- Wygrałem!
– krzyknął Pedro, kreśląc drogę, którą wygrał grę – Jak się z nią umawiałem,
nie wiedziałem że jadę na mecz. Przed zbiórką poszedłem do baru i na szczęście
był już jej szef. Przekazałem mu liścik, który ma dać Livii jak tylko przyjdzie
do pracy.
- Genialny
pomysł. – zaśmiał się Pique – Gramy
teraz w statki?
Xxx
Dobiegał
koniec jej zmiany w barze. Powoli szykowała się do wyjścia, gdyż wciąż na
horyzoncie nie widziała Pedra. Pożegnała się z szefem i wyszła przed lokal.
Wypatrywała piłkarza i co jakiś czas zerkała na zegarek, który wskazywał już
dwadzieścia minut po czasie, w którym mieli się spotkać.
Pomyślałam wtedy – No tak, jak ta idiotka
dałam się nabrać.
Powolnym
krokiem kierowała się w stronę domu, kiedy usłyszała za sobą pokrzykiwanie
szefa. Odwróciła się i zobaczyła
pracodawcę, biegnącego w jej stronę.
- Señorita, señorita! – krzyczał, zasapany.
- Co się
stało? – spytała.
-
Zapomniałem to dać! Przepraszam! – wręczył jej liścik, zaadresowany do niej.
Podziękowała szefowi, który odwrócił się i szedł w stronę baru. Ona powolnym
krokiem kierowała się do domu i otworzyła karteczkę.
Livia,
Przepraszam że mnie nie ma, ale dostałem
powołanie na mecz, na którym praktycznie miało mnie nie być. Wybacz mi, że w
taki sposób cię informuję, ale nie miałem do ciebie numeru. Za to masz mój. Mam
nadzieję, że do usłyszenia.
P.R
Uśmiechnęła
się pod nosem. Wiedziała jedno - nie wystawił jej do wiatru.
_______
mam nadzieję, że jakoś się podoba, bo widząc tylko po 3 komentarze pod ostatnimi notkami, to zaczynam się martwić
uff, już myślałam, że pójdzie sobie i nieodwołalnie się na niego obrazi! Dobrze, że w porę ten szef zdążył :)
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej !
Kocham tego bloga !
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz, a ogólny pomysł jest genialny :)
Z niecierpliwością czekam na nast. :D
Pozdrawiam :)
dysiaa .
Pewnie, że się podoba<3 Co tydzien wchodze kilka razy w poniedziałek.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie: dogwizdka.blogspot.com
Całe szczęście, że dotarł do niej ten liścik, bo byłoby mi smutno, gdyby to był kategoryczny koniec ich spotykania się! ;C
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;*
Miałam nadzieję, że Livia spotka się z Pedro no ale cóż musiał jechać na mecz. Fajnie przedstawiasz tu Gerarda. Tak komicznie :D
OdpowiedzUsuńOgólnie opowiadanie jest świetne c:
Pozdrawiam!
Dobrze, że szef Livi dał jej ten list, bo inaczej mogłaby nie chcieć więcej spotkać się z Pedro.
OdpowiedzUsuń